Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W dzień śpi, albo siedzi zamyślony, jeżeli nie jest zajęty jajeczkami roślin, albo ogórków, które mu się codziennie rano przynosi do klatki. Opieka i wyżywienie go są nieco trudne — i, gdybyś go mógł zobaczyć, wydało by ci się wprost śmieszne, jak można dla takiej drobnej istoty zadawać sobie tyle trudu.
Codziennie jednak po zachodzie słońca budzi się jego maleńka dusza i wówczas cały pokój napełnia się niewypowiedzianie delikatną, cudownie słodką muzyką — cieniusieńkim, srebrnym, drżącym trelem, słodkim jak harfa eolska. Im ciemniej się robi, tem subtelniejszy, głębszy staje się jego głos. Czasem rozbrzmiewa tak, że zdaje się, że dom cały drży, to znów łagodnieje, wyciągając się cieniutko jak nitka, w ledwie dosłyszalny ton. Jednak, głośny, czy cichy, wywiera zawsze pociągający urok.
Całą noc śpiewa tak mały drobiazg, milknie dopiero, gdy głosy świątyni oznajmiają wschodzący ranek.
Słodki ten śpiew jest miłością, miłością ku czemuś niewidzianemu i nieznanemu. Niemożliwem jest, aby ta śpiewająca istota znała lub widziała przedmiot uczuć swoich. Nawet jej poprzednicy, całe pokolenia wstecz, nie wiedzieli nic o nocnem życiu pól i o potędze miłości w śpiewie. Urodzili się w klatce, w sklepie przekupnia i w klatce żyli. Ale śpiew maleńkiego stworzenia jest śpiewem rasy, istniał już przed miriadami lat, brzmiał bez zarzutu, jakby wystudyowany w każdym tonie. Oczywiście nie jest to śpiew wyuczony. Jest to śpiew wspomnienia, organicznie związanego z jego istotą, głębo-