Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na — przynajmniej takie wrażenie odniosła Historynka, której zawsze przyznaliśmy słuszność
Nie weszliśmy jednak do wnętrza domu, bo Niezgrabiasza spotkaliśmy na podwórzu i dał nam natychmiast niewielką sumę na bibliotekę. Jakoś dzisiaj wyjątkowo nie był zawstydzony, ani niezgrabny, ale przecież my byliśmy tylko dziećmi, on zaś miał zawsze więcej odwagi, gdy się znajdował na „własnych śmieciach“.
Był wysokim, smukłym mężczyzną, nie wyglądającym zupełnie na czterdzieści lat, o gładkiem wysokiem czole i jasnych, przenikliwych, dużych ciemnych oczach. W ciemnej jego czuprynie nie było ani jednego siwego włosa. Miał duże ręce, duże nogi i chodził zawsze trochę rozleniwionym krokiem. Lękam się, że patrzyliśmy na niego dziwnie podejrzliwie, gdy Historynka z nim mówiła. Ale, czyż nie był znanym w okolicy Niezgrabiaszem, którego uważano za pustelnika, który w zamkniętym pokoju przechowywał niebieską jedwabną suknię i pokryjomu przed wszystkimi pisał poezje? Nikt inny nie byłby lepszy na naszem miejscu.
Wychodząc z ogrodu Niezgrabiasza, przez cały czas mówiliśmy o nim i wszyscy doszliśmy do wniosku, że jest bardzo miły, chociaż mówił z nami niewiele i na twarzy jego odmalowało się zadowolenie, gdy się nas wreszcie pozbył.
— Dał nam pieniądze, jak gentleman — rzekła Historynka. — Jestem pewna, że tego datku nie żałuje. Teraz idziemy do pana Campbella. Przecież na jego cześć włożyłam tę moją czerwoną jedwabną sukienkę. Wątpię, czy Niezgrabiasz zwrócił na nią uwagę, ale pan Campbell napewno ją dostrzeże.