— Ale zawsze się będę czuła nieswojo, ile razy wypożyczę książkę z bibljoteki — żaliła się Sara.
Dan, dziewczynki i ja siedzieliśmy w rowie, pod parkanem ogrodu ciotki Oliwji, przyglądając się, jak Feliks piele klomby. Feliks pracował pilnie, chociaż bardzo nie lubił pielenia — „grubi chłopcy nigdy tego nie lubią“, oświadczyła Fela. Feliks udał, że tego nie słyszy, ja jednak wiedziałem, że dosłyszał, bo nagle mu uszy poczerwieniały. Feliks nigdy nie rumienił się na twarzy, tylko w chwilach zażenowania uszy miał strasznie czerwone. Co do Feli, to zazwyczaj czyniła takie uwagi nie dlatego, żeby chciała być złośliwa, ale nie miała pojęcia, że Feliks nie lubił, gdy go się nazywało grubym.
— Zawsze strasznie żałuję tych biednych chwastów — szepnęła w rozmarzeniu Historynka. — Przykro im musi być, że się je ustawicznie wyrywa.
— To nie powinny wyrastać na nieswojem miejscu — rzekła Fela obojętnie.
— Ale jak chwasty pójdą do nieba, to napewno staną się kwiatami — ciągnęła dalej szeptem Historynka.
— Ty myślisz zawsze o dziwnych rzeczach — obruszyła się Fela.
— Pewien bogaty pan w Toronto miał kwiatowy zegar w swych ogrodzie — wtąciłem. — Wyglądał zupełnie, jak prawdziwy zegar, a godziny też oznaczone były kwiatami i w ten sposób zawsze się wiedziało, która godzina.
— Ach, żebyśmy taki zegar mieli! — westchnęła Celinka.
— Jaki byłby z niego pożytek? — zapytała Historynka nieco pogardliwie. — Nikomu nie potrzebna jest godzina w ogrodzie.
Nagle przypomniałem sobie, że nadeszła już pora przyjęcia nowej dawki czarodziejskiego lekarstwa. Kupiłem
Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/69
Wygląd
Ta strona została przepisana.