Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziewczynki otworzyły szeroko usta, tylko Dan i ja byliśmy uradowani, węsząc zbliżającą się bitwę.
— Doskonale. Jestem gotowy w każdej chwili, — wołał Piotrek gniewnie. — Umiem tak samo bić się, jak modlić.
— Ach, nie bijcie się, — prosiła Celinka. — Przecież to będzie okropne! Może potraficie to załatwić w jakiś inny sposób. Odstąpmy wszyscy od konkursu w każdym razie. Przecież to właściwie nie jest takie zabawne, a wówczas żaden z was nie będzie potrzebował modlić się o to.
— Ja tam nie chcę od konkursu odstąpić, — oświadczył Feliks, — i nie odstąpię.
— Ach, ale może w jakiś inny sposób to załatwicie, bez bitwy, — perswadowała Celinka.
— Ja przecież wcale nie chcę się bić, — odparł Piotrek, — to tylko Feliks. Gdyby się nie wtrącał do moich modlitw, nie trzebaby się było bić, ale z chwilą, gdy to już zrobił, inaczej tej sprawy załatwić nie można.
— A jak biciem ją załatwicie? — zapytała Celinka.
— Ten, który drugiego pobije, będzie mógł się dalej modlić, — postanowił Piotrek. — Załatwione będzie całkiem sprawiedliwie. Jeżeli ja zostanę pobity, nie będę miał prawa modlić się już o nic.
— Straszne jest, jeżeli trzeba się bić o coś tak religijnego, jak modlitwa, — westchnęła biedna Celinka.
— Dlaczego, przecież w dawnych czasach zawsze się bili o religję, — zdziwił się Feliks. — Im więcej coś było religijnego, tem dłużej się o to bili.
— Człowiek ma prawo modlić się o to o co mu się podoba, — oświadczył Piotrek, — a jeżeli ktoś mu chce tego zabronić, to niech się bije. Przynajmniej ja się tak na to zapatruję.