Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

istotnie nie powinniśmy urządzać takich zabaw w niedzielę, ale nie sądzę, żeby to właśnie miało aż tak rozgniewać wuja Aleca. Ach, mam jednak nadzieję, że biednej Sary nie zabiorą do domu warjatów!
Biednej Sary istotnie nie zabrano. Uspokoiła się wreszcie i nazajutrz już była taka sama, jak zazwyczaj. Przeprosiła nawet Piotrka za to, że mu zepsuła tak ważną ceremonję. Piotrek rad nie rad musiał jej przebaczyć, chociaż sądzę, że istotny żal zachował do niej na całe życie. Feliks również miał do Sary pretensję, bo dzięki niej, nie mógł już w następną niedzielę wygłosić zapowiedzianego kazania.
— Wiem wprawdzie, że nie dostałbym nagrody, bo nie potrafiłbym wywrzeć takiego wrażenia, jakie wywarł Piotrek, — mówił rozczarowany, — ale miałbym chociaż okazję pokazania wam, co potrafję. Zawsze tak bywa, gdy się ma doczynienia z mazgajami. Celinka była taksamo przerażona, jak Sara Ray, ale miała tyle rozumu, żeby tego nie okazać.
— Sara jest bardziej nerwowa, — tłumaczyła ją Historynka. — Ale nie mamy widocznie szczęścia do niczego, co ostatnio przychodzi nam na myśl. Dzisiaj rano wymyśliłam znów nową zabawę, boję się jednak mówić wam o niej, bo możemy mieć znowu taki sam nieprzyjemny koniec.
— Ach, powiedz koniecznie, co to była za zabawa? — zawołaliśmy jednogłośnie.
— Chciałam urządzić pewien konkurs, aby się przekonać, kto z nas będzie zwycięzcą. Konkurs polega na tem, żeby zjeść całe cierpkie jabłko i ani razu się nie skrzywić.
Dan skrzywił się na samą myśl o tem.
— Wątpię, czy ktoś z nas tego dokaże, — rzekł.