Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pieśń, a wszystko to czynił tak uroczyście, że nawet ksiądz Marwood nie spisałby się lepiej.
— Odśpiewamy całą pieśń, opuszczając tylko jedną zwrotkę, — rzekł w pewnej chwili.
Uwaga ta była wyjątkowo zręczna i mimowoli doszedłem do wniosku, że Piotrek był jednak sprytniejszy ode mnie.

Szkic chłopca, stojącego z rękami w kieszeniach. Kołnierz bluzy i krawat w marynarskim stylu

Gdy zamierzał już rozpocząć swe kazanie, obojętnym ruchem wsunął ręce w kieszenie, pochylił się nieco naprzód i zaczął mówić głosem całkiem normalnym, jakim zwykle z nami rozmawiał. Na nieszczęście nie było stenografa, który mógłby zanotować to kazanie, lecz jeżeli trzeba, jeszcze teraz powtórzę je dokładnie, gdyby któryś z czytelników zażądał tego ode mnie. Kazanie to wryło mi się głęboko w pamięć.
— Mili moi, — rozpoczął Piotrek, — chcę dzisiaj mówić o królestwie złego, czyli o piekle.
Elektryzujący dreszcz przemknął po słuchaczach. Wszyscy natężyli uwagę. Piotrek w jednem zdaniu wypowiedział to wszystko, czego w mojem całem kazaniu brakowało. Mówiąc szczerze, wywarł już na nas piorunujące wrażenie.
— Kazanie moje podzielę na trzy rozdziały, — ciągnął