Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzeliśmy na nią z takiem zainteresowaniem, podchodząc bliżej, że zapomnieliśmy nawet o zawstydzeniu. Nie, nie była ładna. Była dość wysoka na swoje czternaście lat, smukła i prosta. Dokoła podłużnej, jasnej twarzy — zbyt podłużnej nawet i zbyt jasnej — piętrzyła się czupryna ciemnych wijących się włosów, związanych nad uszami czerwoną wstążką. Jej duże, ładnie wykrojone usta, były czerwone, jak mak, a błyszczące, sarnie oczy posiadały kształt migdałów. Nie uważaliśmy jej jednak za ładną.
I wówczas właśnie przemówiła.
— Dzień dobry — rzekła.
Nigdy nie słyszeliśmy takiego głosu. Nigdy, w całem swojem życiu takiego głosu nie słyszałem. Trudno mi go nawet określić. Mógłbym powiedzieć, że był czysty, że był słodki, mógłbym powiedzieć, że dźwięczał, jak daleki dzwonek, bo wszystko to byłoby prawdą, lecz nie dawałoby jeszcze tego istotnego pojęcia o głosie, jaki posiadała Historynka.
Jeżeli głosy ludzkie mają barwy, to jej głos posiadał barwy tęczy. Nadawał on wypowiadanym słowom tchnienie życia. Wszystko, co mówiła, żyło, oddychało i radowało się. Obydwaj z Feliksem byliśmy zbyt młodzi, aby zrozumieć, czy umieć zanalizować wrażenie, jakie odnieśliśmy, lecz przy powitaniu z Historynką uświadomiliśmy sobie nagle, że dzień był naprawdę „dobry“ — wyjątkowo piękny i dobry dzień — najlepszy, jaki istniał kiedykolwiek na świecie.
— Wy jesteście Feliks i Edgar — ciągnęła dalej, potrząsając naszemi dłońmi z miną serdecznego kolegi. Powitanie to było takie inne od zażenowanego powitania Feli i Celinki. Od tej chwili byliśmy już z sobą tak zaprzyjaźnieni, jakbyśmy się znali od stu lat.
— Bardzo się cieszę, że was widzę. Taka byłam zmar-