Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXI
MARZYMY O SNACH

Sierpień minął i nastały pierwsze dni września. Skończyły się żniwa i chociaż lato jeszcze trwało w całej pełni, wieczorem już odczuwało się chłodne podmuchy jesieni. Astry jeszcze gdzieniegdzie wychylały swe kolorowe, lecz jakby znużone główki, a nad pagórkami i dolinami wisiały pasma błękitno-szarej mgły, jakby Natura składała ostatnią ofiarę na ołtarzu lata. Jabłka rumieniły się czerwienią na gałęziach drzew, świerszcze zawodziły dniem i nocą, wiewiórki w konarach jodeł dzieliły się z sobą tajemnicami Poliszynela, słońce było dziwnie zgęszczone i żółte, jak roztopione złoto. Rozpoczęła się szkoła i wszyscy mali mieszkańcy okolicznych farm doznawali nowych wrażeń, a wieczorami po skończonych lekcjach obserwowali jesienne spadające gwiazdy.
Trwaliśmy i my w tej spokojnej atmosferze zbliżającej się jesieni, dopóki nie owładnęła nami formalna orgja snów.
— Chciałbym naprawdę wiedzieć, co za nowe djabelskie sztuczki wymyśliła znowu nasza dzieciarnia, — rzekł pewnego wieczoru wuj Roger, przechodząc przez sad z dubeltówką na ramieniu i kierując się w stronę moczarów.
Siedzieliśmy całą gromadką dokoła Kamiennego Pulpitu, zajęci pilnem zapisywaniem naszych snów w zeszytach, jedząc przytem śliwki z drzewa wielebnego księdza