Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uciekłem zaraz do sadu i za nic na świecie nie zbliżę się do domu, dopóki pan Roger nie wróci.
Żadne z nas też nie miało najmniejszej ochoty wejść do mieszkania. Byliśmy wszyscy taksamo teraz przerażeni, jak Piotrek. Staliśmy zbici w gromadkę, rozglądając się nieufnie dokoła. Ach, jaki straszny wydał się dzisiaj nasz stary sad! Jakie te cienie są okropne! Ze wszystkich stron słychać jakieś szmery! Ze wszystkich kątów coś jakby się ku nam skradało! Na nieszczęście nie można jednocześnie patrzeć wszędzie, a Bóg raczy wiedzieć co się w tej chwili dzieje za naszemi plecami!
— W domu napewno nikogo niema, — odezwała się Fela.
— Masz tutaj klucz — może pójdziesz się przekonać, — zaproponował Piotrek.
Fela na takie bohaterstwo nie zdobyłaby się w tej chwili.
— Uważam, że raczej wy, chłopcy powinniście to zrobić, — wyszeptała, uderzając w najczulszą naszą strunę. — Powinniście być odważniejsi od dziewcząt.
— Ale nie jesteśmy, — wyznał Feliks szczerze. — Nigdy nie boję się niczego rzeczywistego, ale dom, w którym straszy, to całkiem inna historja.
— Dotychczas zawsze myślałam, że tylko w takim domu może straszyć, w którym kiedyś coś się stało, — rzekła Celinka. — Sądziłam, że musiano w tym domu kogoś zabić, czy coś w tym rodzaju, ale w naszej rodzinie, przecież nic takiego nigdy się nie działo. Kingowie zawsze byli bardzo porządnymi ludźmi.
— A może to duch Emilji King? — wyszeptał Feliks.
— Duch Emilji King ukazuje się tylko w sadzie, — odparła Historynka. — Ach, ach, dzieci, widzicie tam coś pod drzewem wuja Aleca?