Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przypomniałam sobie w tej chwili inną anegdotkę o starym księdzu Scocie, — rzekła Historynka. — Mówiłam wam już, że był ogromnie zły, gdy parafjanie zdecydowali, że powinien ustąpić. Największą pretensję miał do dwóch księży, którzy jego zdaniem, przyczynili się do tego wszystkiego. Pewnego razu jakiś przyjaciel pragnął go uspokoić i rzekł:
— „Trudno, trzeba się pogodzić z wolą Boga“.
— „Tutaj Bóg z tem wszystkiem nie ma nic wspólnego“, — zawołał stary ksiądz Scott. — „To wszystko jest robota tego podłego McCloskeya i djabła“.
— Nie powinnaś wspominać o... o djable, — zgorszyła się Fela.
— Powtarzam tylko słowa księdza Scotta.
— Ach, ksiądz może sobie o wszystkiem mówić, ale to nie wypada dla małych dziewczynek. Jeżeli chcesz już koniecznie wspominać o... o... nim, możesz powiedzieć „zły duch“. Mama przynajmniej tak zawsze mówi.
— „Wszystko to jest robota tego podłego McCloskeya i złego ducha“, — powtórzyła Historynka w zamyśleniu, jakby chcąc wypróbować, czy określenie to odniesie taki sam efekt. — Nie, to nie jest to samo, — zedecydowała.
— Nie wiem, czy to jest taki grzech, gdy się wymienia... tego... tę osobę podczas opowiadania anegdoty, — wtrąciła Celinka. — Tylko w potocznej rozmowie nie wolno takich rzeczy robić, bo wówczas to brzmi raczej jak przekleństwo.
— Znam jeszcze inną anegdotę o księdzu Scocie, — rzekła Historynka. — Wkrótce po ślubie żona księdza Scotta pewnego ranka nie zdążyła się ubrać, aby pójść z księdzem do kościoła, on zaś chcąc jej dać nauczkę, pojechał sam do kościoła, pragnąc, aby przyszła tam piechotą. Do kościoła było dość daleko, bo aż dwie mile, a upał