Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szta towarzystwa poprostu szalała z ciekawości. Dotychczas w Carlisle nigdy czegoś podobnego nie widziano. Wybieraliśmy się wszyscy, nie wyłączając Piotrka, który zresztą ostatnio wszędzie chodził z nami. Bywał z nami co tydzień w kościele i w szkole niedzielnej, gdzie zachowywał się tak przyzwoicie, jakby się nagle wszystko w nim „odmieniło“. Była to oczywiście zasługa Historynki, bo zadała sobie dość dużo trudu, aby skierować Piotrka na „uczciwą drogę“. Fela na ten temat uspokoiła się już również, chociaż owa fatalna łata na spodniach Piotrka, była wciąż jeszcze jej solą w oku. Twierdziła, że nawet swobodnie nie może śpiewać w kościele, gdy Piotrek wstaje z ławki i wszyscy patrzą na tę jego łatę. Podobno pani Jamesowa Clark, której ławka znajdowała się tuż za naszą ławką, nie spuszczała oczu z tej łaty, chyba, że się Feli to tylko zdawało.
Ale pończochy Piotrka były teraz zawsze porządnie pocerowane. Ciotka Oliwja dbała już o to, od kiedy dowiedziała się, że Piotrek co niedzielę chodzi do kościoła. Podarowała mu również Biblję, z której był tak dumny, że nawet jej nigdy przez oszczędność nie otwierał.
— Obłożę ją najlepiej w papier i schowam do kuferka, — mówił. — Mam jeszcze starą Biblję po ciotce Jane, więc tamtą mogę używać. Przypuszczam, że jest taka sama, chociaż dawno już była wydrukowana.
O tak, — zapewniła go Celinka. — Wszystkie Biblje są jednakowe.
— A ja myślałem, że wprowadzono do nich jakieś nowe rzeczy od tego czasu, kiedy ciotka Jane umarła, — odetchnął z ulgą Piotrek.
— Sara Ray biegnie tutaj do nas strasznie zapłakana, — oznajmił Dan, który wyglądał przez okienko po przeciwwnej stronie stodoły.