Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sądzę, że nie byłaś więcej zdziwiona, niż ja — odpowiedziała Maryla. — Teraz pogodziłam się już z tą niespodzianką.
— Była to wistocie niezwykle przykra pomyłka — odrzekła ze współczuciem pani Małgorzata. — Czy nie możnaby odesłać małej?
— Właściwie mogliśmy byli to uczynić, lecz postanowiliśmy dać spokój. Mateusz polubił ją bardzo, a i ja muszę przyznać, że mi się spodobała, pomimo że, naturalnie, ma pewne wady. Dom nasz odżył niejako. To taki jasny promyczek! takie miłe stworzenie!
Maryla powiedziała więcej, niż początkowo miała zamiar, gdyż wyczytała na twarzy pani Linde bardzo wyraźną naganę.
— Ciężką odpowiedzialność wzięłaś na swe barki — rzekła znowu pani Linde, tembardziej, że nie masz wszakże najmniejszego doświadczenia w postępowaniu z dzieckiem. Z pewnością nie znasz prawie wcale jej charakteru, a nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się wyrodzi z takiego obcego stworzenia. Nie chcę ci jednak odbierać odwagi, Marylo.
— Nie potrafiłabyś tego uczynić — odpowiedziała Maryla sucho. — Nie waham się z chwilą, gdy raz co postanowię. Ale może chcesz zobaczyć Anię? Zawołam ją.
Po chwili wpadła Ania z twarzyczką rozpromienioną z powodu jakiegoś nowego „odkrycia“ w sadzie. Lecz zdumiona niespodzianą obecnością obcej osoby, nieśmiało zatrzymała się u drzwi. Niewątpliwie wyglądała dość dziwacznie w krótkiej i ciasnej, domowej roboty sukience, przywiezionej z Domu Sierot, z pod której chude jej nogi wydawały się jeszcze dłuższe, niż były wistocie. Piegi na twarzy żółciły się, liczniejsze i widoczniejsze, niż kiedykolwiek. Wiatr rozwiał jej włosy w niezwykłym nieładzie, a barwa wydawała się jeszcze bardziej ognistą, niż kiedykolwiek.
— To pewne, że nie przygarnęli cię ze względu na twoją urodę — wyraziła się pani Linde, przesadnie nadymając usta.