Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, pani nie była... Ale chyba że pani to sobie kiedy wyobrażała?
— Nie, i to nie.
— Ha, w takim razie przypuszczam, że pani nie może zrozumieć tego uczucia. Jest ono bardzo nieprzyjemne... Kiedy się wtedy próbuje jeść, w gardle coś staje i nie można nic przełknąć, nawet czekoladki. Dwa lata temu jadłam czekoladkę. Było to coś przepysznego! Odtąd często śniłam, że mam całą torebkę czekoladek, lecz zawsze, ilekroć sięgnęłam po pierwszą, budziłam się. Przecież nie będziecie się gniewali o to, że nie jem. Wszystko tutaj jest doskonałe, ale jednak nie mogę...
— Jest pewnie zmęczona — rzekł Mateusz, który od chwili powrotu nie wyrzekł ani słowa. — Najlepiej byłoby kazać jej pójść spać.
Maryla myślała właśnie nad tem, gdzieby Ania mogła przepędzić noc. Przygotowała była dla oczekiwanego chłopca komórkę obok kuchni. Lecz pomimo że był to kąt czysty i jasny, nie wydawał jej się odpowiedni dla dziewczynki. Wobec tego, że o przyjęciu takiej bezdomnej istoty w gościnnym pokoju mowy być nie mogło, pozostawał tylko pokoiczek na facjatce.
Maryla zapaliła świecę i kazała Ani pójść za sobą, co też dziewczynka uczyniła, zabierając po drodze przez sień torbę swoją i kapelusz. Sień była także bez zarzutu, a pokoik na górze, w którym się Ania znalazła po chwili, wydawał się jeszcze czyściejszym.
Maryla postawiła lichtarz na małym trójnożnym stoliku i odgarnęła kołdrę z łóżka.
— Masz pewnie koszulę nocną? — spytała.
Ania skinęła głową potwierdzająco.
— Owszem, mam dwie. Przełożona mi je uszyła. Są strasznie wąskie. Wszystko w Domu Sierot jest bardzo szczupło wymierzone, wszystkiego jest skąpo, więc też i szyją oszczędnie... przynajmniej w takim ubogim przytułku, jakim jest nasz. Niecierpię krótkich i ciasnych nocnych ko-