Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anią pomknęła przez łąkę koniczyny i znikła w ciemnej głębi Lasu Duchów. Pani Linde życzliwie patrzała za nią.
— Ma jeszcze w sobie wiele z dziecka — rzekła.
— Ale też wiele z kobiety dojrzałej — odpowiedziała Maryla, powracając zlekka do swego dawnego surowego tonu.
Jednakże surowość przestała już cechować Marylę. Pani Linde tegoż wieczoru zwierzyła się swemu mężowi:
— Maryla Cutbert złagodniała. Możesz mi wierzyć.
Nazajutrz wieczorem Ania udała się na mały cmentarzyk Avonlei, aby złożyć wiązankę świeżych kwiatów na mogile. Mateusza i podlać ów szkocki krzak róży. Pozostała tam trochę; kochała spokój i ciszę tego miejsca, szum topoli, wydający jej się miłą, przyjacielską rozmową i szept traw, rosnących pomiędzy grobami. Kiedy wreszcie wyszła z cmentarza i schodziła po wzgórzu, w dole którego płynęło Jeziozo lśniących wód, słońce już się zupełnie skryło i Avonlea roztoczyła się przed nią w sennym półzmroku. Lekki powiew, przybywający tu ze słodkich, jak miód, pól koniczyny, napełnił powietrze cudną świeżością. Z pomiędzy drzew zaczęły połyskiwać światła zapalone po domach. W dole rozciągało się morze, zamglone i purpurowe, szumiąc i hucząc bezustannie. Na zachodzie niebo żarzyło się jeszcze w przepysznej symfonji barw, a staw odbijał się w spokojniejszych odcieniach. Piękno natury wzruszyło Anię i wdzięcznem sercem wchłonęła je w siebie.
— Drogi, ukochany świat! — szepnęła — jakże ja cię podziwiam i jakże się cieszę, że żyję wśród ciebie.
W dole wzgórza rozległo się nagle wesołe pogwizdywanie i ukazał się jakiś młodzieniec, wychodzący z furtki ogrodu Blythe’ów. Był to Gilbert. Kiedy spostrzegł Anię, gwizdanie zamarło na jego wargach. Uprzejmie uchylił czapki, lecz poszedłby dalej, gdyby Ania nie zatrzymała się i nie wyciągnęła doń ręki.
— Gilbercie — rzekła, zalewając się szkarłatnym rumieńcem — chciałam ci podziękować za zrzeczenie się szkoły