Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czegóż chciał ten pan Sodler, Marylo?
Maryla usiadła u okna i spojrzała na Anię.
Wbrew zakazowi okulisty, oczy jej były pełne łez, a głos załamywał się, gdy rzekła:
— Słyszał, że mam zamiar sprzedać Zielone Wzgórze, więc chciałby je nabyć.
Sprzedać? Kupić Zielone Wzgórze?
Ania nie była pewna, czy dobrze słyszała.
— Czyż Maryla sprzeda kiedy Zielone Wzgórze?
— Nie wiem, Aniu, jakby tego uniknąć. Rozmyślałam już nad tem. Gdybym miała dobry wzrok, mogłabym tu pozostać, zajmować się wszystkiem, gospodarować z pomocą dzielnego parobka. Ale tak, jak obecnie rzeczy się mają, jest to niemożliwe. Mogę zupełnie utracić wzrok, a wtedy jakże będę sobie radziła? Nigdy nie wyobrażałam sobie, że dożyję dnia, w którym przyjdzie mi sprzedać stary nasz dom... Ale gospodarstwo będzie coraz bardziej upadało, aż wreszcie nikt nie zechce kupić Zielonego Wzgórza. Wszystkie nasze oszczędności przepadły w owym banku, a dużo jest zobowiązań, które Mateusz miał właśnie uregulować. Pani Linde radzi mi, bym sprzedała wszystko i zamieszkała gdzieś na stałe... może u niej. Niewiele uzyskam z tej sprzedaży... gruntu jest mało, a budynki są stare. Sądzę jednak, że dla mnie wystarczy. Szczęśliwa jestem, żeś ty zabezpieczona twoim stypendjum, Aniu. Przykro mi, że nie będziesz miała swego domu, gdziebyś spędzała wakacje, lecz sądzę, że potrafisz zaoszczędzić cokolwiek.
Maryla przerwała, gorżko płacząc.
— Niech Maryla nie sprzedaje Zielonego Wzgórza — rzekła Ania stanowczo.
— Ach, Aniu, jakżebym tego pragnęła. Ale wszak sama widzisz! Nie mogę tu pozostać samotna. Oszaleję ze smutku i zgryzoty. I stracę wzrok... wiem, że zaniewidzę.
— Maryla nie pozostanie tu sama. Ja tu będę. Nie pojadę do Redmond.