Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, Marylo, jakież to prześliczne! — zawołała Ania. — Dziękuję, dziękuję bardzo. Nie spodziewałam się wcale tyle dobroci... To jeszcze cięższym czyni mi wyjazd z domu.
Zielona sukienka wykończona została tylu falbankami, zakładkami i kokardkami, na ile tylko dobry gust p. Emilji pozwolił. Chcąc sprawić przyjemność Maryli i Mateuszowi, Ania wystroiła się w nią któregoś wieczoru i zadeklamowała w kuchni, w ich obecności „Życzenie dziewicy“. Maryla, spoglądając na jasną, ożywioną twarzyczkę i zręczne ruchy dziewczęcia, myślą powróciła do owego wieczoru, kiedy Ania przybyła na Zielone Wzgórze, i wywołała w swej pamięci żywy obraz tego nieszczęśliwego, wylęknionego dziecka w wyrośniętej żółtobrunatnej zniszczonej sukience, z rozpaczą w oczach, pełnych łez. Wspomnienie to sprawiło, że łzy napłynęły do oczu Maryli.
— Ach, czy być może? Wszak moją deklamacją wycisnęłam łzy z oczu Maryli — zawołała Ania wesoło, schylając się nad krzesłem swej opiekunki, by ucałować jej policzki. — Oto jest największy mój triumf.
— Nie, nie płakałam ze wzruszenia, z powodu twojej deklamacji — rzekła Maryla, nie życzę sobie być posądzoną o wrażliwość na „poetyczne bzdurstwa“. — Przypomniałam sobie właśnie tę dziewczynkę, którą tu po raz pierwszy ujrzałam, i na chwilę zapragnęłam, abyś była na zawsze pozostała owem dzieckiem, bodaj nawet z jego oryginalnemi pomysłami. Tymczasem wyrosłaś i pójdziesz w świat... jesteś taka duża i... i taka inna w tej sukni... jakgdybyś nie należała wcale do Avonlei... i to właśnie rozczuliło mnie tak bardzo.
— Marylo! — Ania przysiadła u kolan Maryli, na prostej domowej roboty jej spódnicy, w obie ręce ujęła pomarszczoną twarz surowej zazwyczaj kobiety i poważnie a czule spojrzała w jej oczy.
— Ja się ani trochę nie zmieniłam... w rzeczywistości. Ja tylko jak drzewo wyrosłam i puściłam gałęzie. Moje