Podczas tych ostatnich trzech tygodni wrzała robota na Zielonem Wzgórzu. Czynione były przygotowania do wyjazdu Ani do Seminarjum. Wiele spraw należało omówić i załatwić, dużo szycia wykończyć. Tak zwana wyprawa Ani była ładna i dość dostatnia; Mateusz dbał o to, a Maryla tym razem nie oponowała, gdy udawał się po zakupy do miasta. Co więcej... pewnego wieczoru sama zjawiła się w pokoiku na facjatce, przynosząc śliczny bladozielonawy materjał.
— Aniu, oto coś odpowiedniego na jasną sukienkę dla ciebie. Nie zdaje mi się, co prawda, aby ci była koniecznie potrzebna. Masz dość ładnych bluzek! Ale pomyślałam sobie, że może pragnęłabyś mieć strojną całkowitą sukienkę, w razie zaproszenia na jakiś większy wieczorek, na liczniejsze zebranie lub coś podobnego. Słyszałam, że Janka, Ruby i Józia dostały „wieczorowe sukie“ — tak je nazywają — a nie chcę, byś ty była gorszą. Prosiłam panią Allan, będąc w zeszłym tygodniu w mieście, aby mi pomogła wybrać odpowiedni materjał, i zamierzam oddać suknię tę do uszycia Emilji Gillis. Ma ona bardzo wiele gustu, a co do kroju nie ma sobie równej.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/320
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XV.
Seminarzystka.