Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ X.

Epoka w życiu Ani.

Ania odprowadzała krowy z pastwiska do domu, szła Aleją Zakochanych. Był to wieczór wrześniowy i wszystkie szczeliny i polanki w lesie zalane były rubinowemi blaskami zachodzącego słońca. Tu i ówdzie przemknął po alei bladożółty promień, lecz cienie zmierzchu zapadały coraz bardziej pod sklepieniami klonów, a pomiędzy jodłami zalegał jasno fioletowy zmrok. Na wierzchołkach drzew igrały wiatry, a niema chyba na świecie słodszej muzyki nad tę, jaką wygrywa wieczorny wiatr, bujający pośród drzew jodłowych.
Krowy szły spokojnie kołyszącym krokiem wzdłuż alei. Ania postępowała za niemi zadumana, powtarzając głośno pieśń wojenną z „Marmion“. Kiedy poprzedniej zimy uczennice zaznajamiały się z utworami literatury angielskiej, panna Stacy poleciła im nauczyć się tej pieśni na pamięć. Oczami wyobraźni Ania widziała trjumfujące tłumy; zdawało jej się, że słyszy chrzęst lanc i zachwycona przymknęła powieki, aby wywołać silniejsze złudzenie. Gdy je podniosła spostrzegła Djanę, wychodzącą z furtki, wiodącej na pole Barrych. Djana miała poważny wyraz twarzy, więc Ania domyśliła się, iż przynosi jakieś niezwykłe nowiny. Postanowiła jednak nie zdradzić zbytniej ciekawości.