Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

posadził ją obok wzorowej Mimi Andrews — Ania spostrzegła na swym pulpicie wielkie, soczyste złote jabłko. Już, już miała zatopić w niem ząbki, kiedy przypomniała sobie, że jedynem miejscem, gdzie rosły te ananasówki, był stary sad Blythów po drugiej stronie Jeziora lśniących wód. Odsunęła jabłko, jak gdyby to był rozżarzony węgiel, i bardzo ostentacyjnie wytarła palce chustką do nosa.
Jabłko pozostało na jej pulpicie do następnego ranka. Dopiero Mały Tymek Andrews, który zamiatał szkołę i rozniecał ogień na kominku, przywłaszczył je sobie, jako dochód przypadkowy.
Przychylniejszego przyjęcia doznał ołówek szyfrowy, przesłany Ani ukradkiem po przerwie południowej przez Karolka Slone. Co prawda, był wspaniały, powleczony żółtym i czerwonym papierem i kosztował dwa centy, gdy za zwykłe ołówki płacono tylko jednego centa. Ania raczyła go łaskawie przyjąć i obdarzyła ofiarodawcę uśmiechem, który sprawił, że zaślepiony młodzieniec z radości poczuł się w siódmem niebie. Następstwem tego zachwytu było niezliczona ilość omyłek w jego dyktandzie i rozkaz pana Philipsa pozostania po lekcjach w szkole dla poprawienia poczynionych błędów.
Jednakże bardzo widoczny i to zupełny brak oznak przyjaźni ze strony Djany Barry, siedzącej obok Józi Pay, osłabiał triumfy Ani.
— Uważam, iż Djana mogła była przynajmniej raz jeden uśmiechnąć się do mnie — zwierzała się Maryli tegoż wieczoru.
Lecz już nazajutrz rano maleńki, artystycznie zwinięty bilecik, dołączony do maleńkiego zawiniątka, dostał się ukradkiem do rąk Ani. Treść bileciku była następująca:
„Droga Aniu, Mateczka nie pozwala mi bawić się z tobą ani rozmawiać, nawet w szkole. To nie moja wina, więc nie gniewaj się na mnie, bo ja cię kocham tak samo, jak dawniej. Martwi mnie bardzo, że nie mogę ci powierzać moich tajemnic. Józi Pay nie lubię ani trochę. Zrobiłam