Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Postaram się być przykładną uczennicą — rzekła Ania smutnie. — Sądzę, że to nie będzie bardzo przyjemne. Pan Philips twierdzi, że Mimi Andrews jest wzorową, ale przecież ona nie posiada ani źdźbła imaginacji, ani też ożywienia. Jest zawsze znudzona, smutna, nic nie sprawia jej przyjemności. Wobec tego jednak, że ja czuję się obecnie tak bardzo nieszczęśliwą, być może, iż nietrudno mi będzie stać się do niej podobną. Pójdę do szkoły gościńcem. Nie potrafiłabym samotnie wędrować Ścieżką Brzóz. Musiałabym gorzko płakać.
W szkole przyjęto Anię ze szczerą radością. Brak było towarzyszów podczas urządzania zabaw jej bujnej wyobraźni, jej jasnego głosu podczas śpiewu i patetycznej intonacji przy głośnem czytaniu książek w czasie przerwy południowej. Ruby Gillis podsunęła jej ukradkiem podczas lekcji religji trzy piękne granatowe śliwki, Ella Macperson ofiarowała jej olbrzymi żółty bratek, wycięty z katalogu jakiejś firmy ogrodniczej, dla ozdobienia nim pulpitu, co wywołało w szkole powszechny zachwyt. Zosia Slone przyrzekła nauczyć ją robić szydełkiem śliczne ząbki, niezmiernie eleganckie przybranie fartuszka. Kasia Boutler podarowała jej buteleczkę od perfum do wody, potrzebnej dla zmywania tabliczki, a Julka Bell wykaligrafowała bardzo starannie na arkusiku jasno żółtego papieru z wyciętemi brzegami następny czterowiersz:

„Pisuje się na pamiątkę,
Ale wyznam szczerze,
Że miłość jest w sercu,
A nie na papierze“.

— Przyjemnie jest być cenionym — rzekła Ania do Maryli tegoż wieczoru, opowiedziawszy jej przyjęcie, jakiego doznała od koleżanek.
Nietylko jednak dziewczynki ją „ceniły“. Wracając po pauzie południowej na swe miejsce — pan Philips bowiem