Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jerzy Buot, pastuszek, którego wesołe zachowanie się Maryla uważała za osobistą obrazę.
Po umyciu naczyń, przygotowawszy rozczyn ciasta i nakarmiwszy kurczęta, Maryla przypomniała sobie, że zdejmując szal koronkowy, który miała na głowie w poniedziałek na zebraniu w szwalni, zauważyła w nim rozdarcie. Należało je naprawić.
Szal ten ułożony był w pudełku, w skrzyni. Kiedy Maryla go wyjęła, promienie słoneczne, przedzierające się poprzez gęste dzikie wino wokoło okien, padły na coś tkwiącego w szalu, coś lśniącego i odbijającego światło w fioletowej barwie. Maryla chwyciła to radośnie. Była to jej broszka ametystowa, zaczepiona o brzeg koronki.
— A to co takiego? — zawołała zdumiona. — Broszka nietknięta! A ja byłam pewna, że leży zatopiona w stawie Barrych. Dlaczego Ania mówiła, że wpadła do wody? Naprawdę, zaczynam sądzić, że na Zielonem Wzgórzu jakieś czary się dzieją. Teraz przypominam sobie, że kiedy wracałam w poniedziałek wieczór z posiedzenia, położyłam szal na chwilę na biurku. Broszka widocznie zaczepiła się o niego i tak go schowałam. Jest to teraz niewątpliwe!
Z broszką w ręce udała się Maryla na facjatkę. Ania spłakana siedziała u okna.
— Aniu — rzekła uroczyście do dziewczynki — znalazłam właśnie broszkę, zaczepioną o mój szal koronkowy. Chciałabym wiedzieć, co to za bajkę opowiedziałaś mi dziś rano?
— Wszakże Maryla zapowiedziała, że nie wyjdę z pokoju, dopóki się nie przyznam — rzekła Ania znużonym głosem — więc postanowiłam opowiedzieć wszystko, aby móc pójść na wycieczkę. Ułożyłam sobie w nocy wyznanie tak pięknie, jak tylko potrafiłam. Powtarzałam je bezustannie, aby nic nie zapomnieć. Ale pomimo wszystko, Maryla nie pozwoliła mi pójść, moje trudy były więc daremne.
Maryla pomimo woli musiała się roześmiać.
— Co za pomysły, Aniu! Nie miałam słuszności...