Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mąciła jej spokoju. Pragnęła zasłużyć uczciwie na swą pensję, zyskać sympatję Komitetu Szkolnego i ujrzeć swe nazwisko na honorowej liście inspektora. Poza tem żadnych ambicyj! — Najważniejsza, to utrzymanie subordynacji, dla której osiągnięcia nauczyciel musi być surowy. Jeśli uczniowie nie zechcą być posłuszni, będę ich karała.
— Jak?
— Sprawię im dobre lanie, oczywiście.
— O, Janko, z pewnością nie uczynisz tego — zawołała Ania oburzona.
— Z pewnością uczynię, jeśli zasłużą — odrzekła Janka stanowczo.
— Ja nie potrafiłabym nigdy uderzyć dziecka — twierdziła Ania uparcie — nie uznaję tego systemu absolutnie. Panna Stacy nigdy nie dotknęła żadnego z nas, a porządek był idealny, podczas gdy pan Philips walił bezustannie z jak najgorszym rezultatem. Nie, jeśli nie potrafię obejść się bez kija, rzucę szkołę. Istnieją lepsze metody wychowawcze. Postaram się zdobyć miłość uczniów, a wtedy z własnej woli będą spełniali moje życzenia.
— A jeśli nie? — pytała trzeźwa Janka.
— W żadnym razie nie będę ich biła. Jestem pewna, że to do niczego nie doprowadzi. O, droga Janko, nie bij twoich uczniów, jakkolwiekby się sprawowali!
— Jak ty sądzisz, Gilbercie? — zapytała Janka. — Czy nie uważasz, że niektóre dzieci wymagają rózgi od czasu do czasu?
— Czy nie uważasz, że barbarzyństwem jest bicie dziecka, jakiegokolwiek dziecka? — żywo zawołała Ania, rumieniąc się.
— Obie strony mają potrosze słuszności — rzekł Gilbert powoli, wahając się pomiędzy swem własnem przekonaniem a chęcią dosięgnięcia ideału Ani. — Nie twierdzę, by należało