Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i dawała mi więcej marmelady, na pewno rósłbym daleko prędzej.
— Maryla nie jest skąpa, Tadziu! — zgromiła Ania surowo. — Jesteś bardzo niewdzięczny, wyrażając się w ten sposób.
— Jest jeszcze drugi wyraz, który znaczy to samo, ale jest o wiele grzeczniejszy. Tylko ja go nie pamiętam — rzekł Tadzio, marszcząc czoło z natężeniem. — Wczoraj sam słyszałem, jak Maryla to o sobie mówiła.
— Jeśli myślisz „oszczędny“, to zupełnie co innego, jak „skąpy“. To duża zaleta być oszczędnym. Jeśliby Maryla była skąpa, nie przyjęłaby do swego domu ciebie i Toli, gdy wasza matka umarła. Czy wolałbyś mieszkać u Wigginsów?
— Słowo honoru, że nie! — Tadzio zaprzeczył energicznie, — do wuja Ryszarda też nie pojadę za nic w świecie. Wolę być tutaj, nawet jeśli Maryla przy konfiturach jest... no, ten długi, trudny wyraz. Bo ty tutaj jesteś, Aniu. Moja złota, opowiedz mi jaką bajkę, zanim usnę. Tylko o żadnych dobrych wróżkach — to są bajki dla dziewczyn. A ja chcę coś okropnego; dużo strzelaniny, bitwy, pożar...
Szczęściem dla Ani w tej chwili rozległ się głos Maryli:
— Aniu, Diana wzywa cię już od kilku chwil!
Ania pobiegła do swego okna i ujrzała, dochodzące z okna Diany, błyski światła w grupach po pięć. Znaczyło to, stosownie do ich dawnej, dziecięcej umowy: „przyjdź natychmiast, gdyż muszę ci coś ważnego powiedzieć“.
Zarzuciwszy biały szal na głowę, pośpieszyła poprzez Las Duchów do Barrych.
— Mam dla ciebie dobrą nowinę — przywitała ją Diana. — Wracamy właśnie z Carmody, gdzie w sklepie Blaire’a spotkałam Manię Spencer. Mówiła mi, że panny Copp mają granatowy chiński półmisek, zupełnie taki sam, jaki widziała na naszym bazarze. Przypuszcza, że gotowe będą go sprzedać,