Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W takie noce ludzie kulą się pod kołdrami i liczą w ciemnościach wszystkie dobre uczynki, jakie w życiu popełnili, — mówiła Ania do Janki Andrews, która odwiedziła ją po południu i z powodu zawiei śnieżnej miała pozostać na noc. Lecz gdy one same skuliły się już pod kołdrami w małym pokoiku na facjatce, Janka zajęta była zupełnie innemi myślami.
— Aniu, — zaczęła uroczyście, — chciałam ci coś powiedzieć. Można?
Ania była zmęczona nieco po wczorajszem przyjęciu, które urządziła Ruby Gillis. Wołałaby teraz raczej spać, niż wysłuchiwać zwierzeń Janki, bo zgóry już przewidywała, że będą bardzo nudne. W danej chwili nie potrafiła przewidzieć na jaki temat będą te zwierzenia. Może i Janka była już zaręczona, bo o Ruby Gillis krążyły pogłoski, że zaręczyła się potajemnie z nauczycielem ze Spencervale, w którym kochały się prawie wszystkie dziewczęta z okolicy.
— Wkrótce ja tylko będę wolną istotą z całej naszej czwórki, — pomyślała Ania sennie, a głośno rzekła: — Ależ naturalnie.
— Aniu, — odezwała się po chwili Janka tym samym uroczystym tonem, — co myślisz o moim bracie Billy‘m?
Ania w zdumieniu otworzyła szeroko usta, zaskoczona tem dziwnem pytaniem. Na samą myśl wzdrygnęła się mimowoli. Cóż ona mogła myśleć o Billy‘m Andrews? Nigdy specjalnie o nim nie myślała. Wydawł jej się zawsze bardzo poczciwy i tro-