Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wracałem do zdrowia, co wywołało nawet szczere zdziwienie mego doktora.
Ania uczuła nagle przenikający ją dreszcz.
— Nigdy chyba nie zapomnę tej strasznej nocy, gdyś ty właśnie przechodził ów kryzys. Dopiero wtedy uprzytomniłam sobie, że cię kocham, ale byłam pewna, że świadomość moja przyszła za późno.
— Tymczasem przyszła w samą porę, kochanie. Teraz wszystko już będzie dobrze, prawda? Od dzisiaj dzień ten będziemy uważali za najuroczystszą rocznicę naszej miłości i gorąco powinniśmy dziękować Bogu, że nas tem uczuciem obdarzył.
— A więc dzień dzisiejszy jest dniem narodzin naszego szczęścia, — wyszeptała Ania. — A mój ukochany ogród Heleny Gray, został mimowoli świątynią.
— Niestety, Aniu, będziesz musiała na mnie jeszcze długo czekać, — rzekł Gilbert ze smutkiem. — Dopiero za trzy lata skończę medycynę, a wątpię czy i potem będę mógł cię obsypać klejnotami i czy będziemy mogli zamieszkać w marmurowym pałacu.
Ania zaśmiała się serdecznie.
— Nie pragnę brylantów, ani marmurowych pałaców, pragnę mieć tylko ciebie. Widocznie pod tym względem jestem tak samo lekkomyślna, jak Iza. Ściany marmurowego pałacu zasłoniłyby mi widok na bezmiar przestrzeni moich marzeń. Czekać także się zgadzam. Czas oczekiwania mijać nam będzie szybko przy pracy i wspólnych marzeniach o przyszłości.