Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że maleńką Anię kochałabyś tak samo, jak tego grubaska.
Pani Allan po raz pierwszy po długiej nieobecności przyjechała do Avonlea. Była tak samo, jak dawniej wesoła i miła. Dziewczęta powitały ją z radością, bo żona obecnego pastora jakoś z nikim zżyć się nie potrafiła.
— Kiedy on wreszcie zacznie mówić? — westchnęła Diana, pieszcząc ciągle swego pierworodnego syna. — Oszaleję chyba, jak usłyszę z jego ust słowa „mama“. Musi mieć o mnie miłe wspomnienie, tak, jak ja mam miłe wspomnienie o swojej matce.
— Ja o swojej matce mam tylko jedno wspomnienie i jest ono dla mnie najdroższe, — uśmiechnęła się pani Allan. — Miałam wtedy pięć lat, jak poszłam po raz pierwszy do szkoły z siostrami. Po skończonej lekcji siostry wróciły z koleżankami, zapomniawszy o mnie zupełnie. Ja tymczasem z jakąś małą dziewczynką zaczęłam robić na drodze babki z piasku. Nagle ujrzałam przed sobą zagniewaną starszą siostrę. „Ty paskudna“, zawołała, chwytając mnie za rękę. — „Chodź zaraz do domu. Zobaczysz co cię tam czeka. Mama jest ogromnie zła. Dostaniesz baty“. Dotychczas nigdy mnie nie bito, więc przeraziłam się ogromnie. Przecież właściwie nie chciałam być niegrzeczna. Po powrocie do domu, siostra zaciągnęła mnie do kuchni, gdzie siedziała matka. Nogi mi drżały i poprostu nie mogłam się na nich utrzymać. Tymczasem mama przyciągnęła mnie do siebie i serdecznie ucałowała. „Lękałam się, że zabłądzisz, kochanie,“ — rzekła czule. Ujrzałam w jej oczach prawdziwą miłość. Zrozumiałam w owej