Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dni płynęły za dniami i wreszcie egzaminy minęły, jak krótki sen. Ania otrzymała z angielskiego najwyższe odznaczenie. Priscilla osiągnęła zwycięstwo w dziedzinie literatury klasycznej, a Iza w matematyce. Stella dostała doskonałe świadectwo. Wreszcie nadszedł dzień promocji.
— Kiedyś uważałam ten dzień za najważniejszą chwilę w życiu, — mówiła Ania, wyjmując z pudełka fiołki, otrzymane od Roberta, i przyglądając się im w zamyśleniu. Zamierzała przypiąć je do sukni, lecz w tej chwili spojrzenie jej padło na drugie pudełko, stojące na stole. Były w niem konwalje, tak samo świeże i wonne, jak tamte, rosnące na Zielonem Wzgórzu. Obok pudełka leżała wizytówka Gilberta Blythe.
Ania zdziwiła się, że Gilbert na promocję przysłał jej kwiaty. Rzadko go widywała ostatniej zimy. Od świąt Bożego Narodzenia raz tylko, w piątek, zawitał do Ustronia Patty, a pozatem także nieczęsto się spotykali. Podobno Gilbert pilnie się uczył, pragnąc otrzymać najwyższe odznaczenie i nagrodę Coopera. W życiu towarzyskiem prawie wcale nie brał udziału. Ania przepędziła zimę bardzo wesoło. Często widywała się z Gardnerami, zaprzyjaźniła się serdecznie z Dorotą i mówiono w Redmondzie, już całkiem głośno o jej przyszłych zaręczynach z Robertem. Ania sama przypuszczała, że to wkrótce nastąpi. Jednakże, przed wyjściem na promocję, zamiast fiołków Roberta, przypięła do sukni pęczek konwalij, który jej przysłał Gilbert. Sama nie umiałaby wytłumaczyć, dlaczego to uczyniła. Dni dzieciństwa przepędzonego w Avonlea wydały jej się