Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ania z trudem mogła sobie wyobrazić panią Skinner w sytuacji romantycznej.
— Tak? — rzekła znowu.
— A tak. Bo widzi pani, jednocześnie ktoś inny starał się o mnie. Wio, starucha. Byłam wdową i naogół nie spodziewano się, że kiedykolwiek wyjdę powtórnie zamąż. Ale gdy córka moja — ona jest także nauczycielką, jak pani — wyjechała na Zachód na posadę, czułam się tak samotna, że postanowiłam jednak kogoś sobie znaleźć. Właśnie wówczas zaczął przychodzić Tomasz jednocześnie z tym drugim — Williamem Seamanem. Przez dłuższy czas nie mogłam się zdobyć na wybór, a oni cierpliwie przychodzili i przychodzili. Wiliam Seaman był bogaty, miał duży majątek i doskonałe maniery. Oczywiście był o wiele lepszą partją. Wio, starucha.
— Więc dlaczego go pani nie wybrała? — zapytała Ania.
— Bo widzi pani, on mnie nie kochał, — odparła pani Skinner uroczyście.
Ania rozwarła szeroko oczy i ze zdziwieniem spojrzała na panią Skinner, na twarzy jej jednak nie zauważyła ani śladu żartobliwości. Widocznie pani Skinner mówiła zupełnie poważnie.
— On także przez trzy lata był wdowcem, a gospodarstwo prowadziła mu siostra. Potem siostra wyszła zamąż, więc zapragnął się ożenić, aby mieć w domu gospodynią. Zresztą gra była warta świeczki, proszę mi wierzyć. Dom ma prześliczny. Wio, starucha. Co do Tomasza, to był zupełnie biedny, a chociaż domek jego wygląda bardzo ładnie, to jednak trudno go porównać ze wspaniałym domem