Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, to ja.
— Tak przypuszczałam. Valley Road słynie z eleganckich nauczycielek, tak zresztą, jak Millersville słynne jest z brudasów. Janina Sweet pytała mnie dzisiaj rano, czybym mogła panią zabrać ze sobą z dworca. Naturalnie, odpowiedziałam, jeżeli w moim powoziku będzie jej wygodnie, tembardziej, że zamierzam zabrać z sobą worki pocztowe, a jestem nieco tęższa od Tomasza. Proszę zaczekać chwilkę, usunę te worki i zrobię pani miejsce. Mamy tylko dwie mile drogi. Chłopak z sąsiedztwa przyjdzie tu wieczorem, aby zabrać pani walizki. Nazywam się Skinner — Amelja Skinner.
Ania usadowiła się wreszcie w powoziku, uśmiechając się nieznacznie, ubawiona tem dziwnem spotkaniem.
— Wio, starucha, — zawołała pani Skinner, ujmując lejce w swe tłuste dłonie. — To moja pierwsza wyprawa po pocztę. Tomasz zajęty jest dzisiaj okopywaniem buraków, więc prosił mnie, abym go zastąpiła. Przekąsiłam coś nie coś stojąc i wyruszyłam w drogę. Ogromnie mi się spodobała ta przejażdżka. Siedzi sobie człowiek spokojnie na bryczce i myśli, albo też chwilami siedzi zupełnie bezmyślnie. Wio, starucha. Chciałabym wcześniej wrócić do domu. Tomasz bardzo się źle czuje, jak mnie przy nim niema. Widzi pani, myśmy się bardzo niedawno pobrali.
— Tak? — zdziwiła się Ania grzecznie.
— Dopiero miesiąc temu. Tomasz niedługo ubiegał się o moje względy. Był to naprawdę romantyczny okres.