Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ania z ochotą przystała. Aleja Zakochanych była tego wieczora prawdziwą drogą pełną czarów, oświetloną lekko blaskiem księżyca. Przecież niedawno jeszcze spacer Aleją Zakochanych w towarzystwie Gilberta wydawał się Ani czemś bardzo niebezpiecznem. Lęk ten zabili w niej Robert i Krystyna. Rozmawiając z Gilbertem, Ania znienacka przyłapała samą siebie na rozmyślaniach o Krystynie. Przed wyjazdem z Kingsportu spotkała ją kilka razy i zawsze była dla niej niezwykle uprzejma, bo i Krystyna darzyła ją taką samą uprzejmością. Ktoś obcy mógłby sądzić, że obydwie są ze sobą serdecznie zaprzyjaźnione, Ania jednak zdawała sobie dokładnie sprawę, że ta znajomość nigdy do przyjaźni nie doprowadzi.
— Zamierzasz przez całe lato zostać w Avonlea? — zapytał w pewnej chwili Gilbert.
— Nie. W przyszłym tygodniu jadę do Valley Road. Mam zastąpić Elżunię Haythorne w szkole przez lipiec i sierpień. Mają tam letni kurs, a Elżunia bardzo się źle czuje. Z jednej strony jest mi to nawet na rękę, bo ostatnio jakoś w Avonlea czuję się dziwnie obco. Większość dawnych moich wychowanków dorosła i mam wrażenie, że jestem już bardzo stara, spoglądając na te wszystkie zakątki, gdzieśmy się bawili razem z tobą i z innymi kolegami za czasów naszego dzieciństwa.
Ania zaśmiała się, a w następnej chwili westchnęła. Czuła się starą i dojrzałą kobietą, co oczywiście było najlepszym dowodem, że była jeszcze bardzo młoda. Wmawiała w siebie, że tęskni za dawnemi dniami dzieciństwa, kiedy patrzała na ży-