Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

druchną na twoim ślubie, bo będę już mężatką, — biadała Diana.
— W przyszłym roku w czerwcu będę znowu druchną na ślubie Izy z panem Blake, potem skończę z temi uroczystościami, bo wiesz, że przysłowie głosi, że „kto trzy razy drużbuje, nigdy zamąż nie wychodzi“. — Ania, mówiąc te słowa, wyjrzała przez okno na drzewa, pokryte śnieżną bielą kwiecia. — Pastor już idzie, Diano.
— Och, Aniu, — zawołała Diana blednąc nagle. — Aniu, taka jestem zdenerwowana, gotowam jeszcze zemdleć.
— Wówczas zaniosę cię do beczki z deszczówką i natychmiast oprzytomniejesz, — rzekła Ania z bezlitosnym uśmiechem. — Głowa do góry, kochanie. Widocznie małżeństwo nie jest takie straszne, skoro tyle ludzi przeżywa tę ceremonję. Bierz przykład ze mnie, widzisz jaka jestem spokojna i zrównoważona.
— Dopóki na ciebie nie przyjdzie kolej, Aniu. Och, słyszę na schodach kroki ojca. Podaj mi kwiaty. Czy welon dobrze upięty? Czy bardzo jestem blada?
— Wyglądasz prześlicznie. Diano, pocałuj mnie po raz ostatni, bo Diana Barry nigdy mnie już nie pocałuje.
— Ale za to całować cię będzie Diana Wright. Matka mnie woła. Chodźmy.
Według ogólnego zwyczaju Ania weszła do salonu, trzymając pod ramię Gilberta. Po raz pierwszy od opuszczenia Kingsportu spotkali się na schodach, bo Gilbert przybył do Avonlea zaledwie przed