Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja osobiście nie zauważyłam tego, Karolino.
— Strasznie się cieszę. Podobno tam, w Bostonie, mówiłam bardzo dziwnie, ale teraz podejrzewam, że mi tem tylko chciano dokuczyć. Za nic na święcie nie chciałabym mieć amerykańskiego akcentu, chociaż Jankesi nic mi złego nie zrobili i muszę przyznać, że to naprawdę cywilizowani ludzie. Jednakże wyspa Ks. Edwarda jest mi zawsze najbardziej droga i bliska.
Podczas pierwszych dwóch tygodni, Jasio mieszkał w Avonlea u babki swej, starej pani Irving. Ania spotkała go zaraz pierwszego wieczora i zwierzył jej się, że chciałby się wybrać na wybrzeża i odszukać Norę, Złotą Panią i Żeglarzy-Bliźnięta. Poprostu nie mógł się doczekać końca kolacji, bo był pewien, że nimfa Nora czeka go z utęsknieniem na szczycie skały. Lecz gdy po godzinie wrócił z wybrzeża, twarz miał smutną i patrzył na świat realniej.
— No jakże, odnalazłeś swych Ludzi Skalnych? — zapytała Ania.
Jasio potrząsnął przecząco głową.
— Złota Pani i Bliźnięta-Żeglarze wcale już nie przyszli, — odparł. — Tylko Nora była, ale jaka zmieniona...
— Jasiu, to ty się zmieniłeś, — rzekła Ania. — Dla Ludzi Skalnych jesteś już za dorosły, bo oni tylko z dziećmi potrafią się bawić. Lękam się, że Bliźnięta-Żeglarze nie przypłyną już do ciebie w swej perłowej łodzi, pchanej żaglem, tkanym z promieni księżycowych. Złota Pani także nigdy ci już nie zagra na swej złocistej harfie. Wątpię nawet, czy No-