Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nizowała niemal codziennie przejażdżki, tańce, zabawy i wycieczki łódką, w których oczywiście zazwyczaj brali udział Anatol i Augustyn, tak, że nawet Ania zastanawiała się nad tem, czy ci obydwaj młodzieńcy poświęcili się tylko zawodowi ubiegania się o Izę. Obydwaj byli istotnie bardzo przystojni i nawet Ani trudno było powiedzieć, który z nich mógł się podobać lepiej.
— A ja byłam pewna, że ty wreszcie zadecydujesz, którego z nich mam wybrać, — żaliła się Iza.
— Sama musisz uczynić wybór. Wiem, że w stosunku do innych dziewcząt doskonale umiesz udzielać tego rodzaju rad, — odparła Ania z odrobiną ironji.
— Bo to zupełnie coś innego, — przyznała Iza ze szczerością.
Podczas swego pobytu w Bolingbroke, Ania odwiedziła miejsce swego urodzenia, a był nim mały, żółty domek, na odległej ulicy. Patrzyła nań z zachwytem, gdy obie z Izą weszły do bramy.
— Zupełnie tak samo go sobie wyobrażałam, — szepnęła. — Tylko powojów niema nad oknem, ale przy furtce rośnie za to cudowny krzak bzu, a okna przystrajają bieluteńkie firanki. Ogromnie się cieszę, że właśnie ten domek pomalowano na żółto.
Otworzyła im drzwi wysoka, szczupła kobieta.
— Tak, dwadzieścia lat temu mieszkali tu Shirleyowie, — odparła na zapytanie Ani. — Dom ten wynajęli wówczas od właściciela. Pamiętam ich doskonale. I on i ona umarli na febrę, osieracając jedyne swoje maleństwo. Przypuszczam, że dziecko już także umarło, bo było bardzo chorowite. Po śmier-