Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Maryla musiała go wyrzucić. W zeszłym tygodniu było święto Wdzięczności, więc nie poszliśmy do szkoły i Maryla zrobiła doskonały obiad. Dostaliśmy pasztet, pieczonego indyka, placek z owocami, ożechy, ser, szynkę i tort czekoladowy. Maryla nawet powiedziała, że jak zjem to wszystko to napewno umrę. Tolę po objedzie zabolało ucho, ale przecież obiad nie poszedł do uszu, tylko do brzucha. Mnie tam uszy nie bolały.
— Już nie mamy teraz nauczycielki tylko nauczyciela, ktury jest bardzo śmieszny i wesoły. W zeszłym tygodniu zadał nam ćwiczenie o tem jaką chcielibyśmy mieć żonę, a dziewczynom, jakiego chciałyby mieć męża. Jak potem czytał te ćwiczenia, to o mało nie pękł ze śmiechu. Ja napisałem takie ćwiczenie:
Jaką żonę chciałbym mieć.
— Musi być dobrze wychowana, dobrze gotować i robić wszystko co ja będę chciał i zawsze być dla mnie uprzejmą. Musi mieć piętnaście lat. Musi pomagać biednym i ciągle sprzątać w domu. Musi być dobra musi chodzić co niedzielę do kościoła. Musi być ładna i mieć jasne włosy. Jak dostanę żonę, to będę dla niej dobrym mężem. Uważam, że kobieta powinna być dobra dla swego męża. Wiem, że dużo biednych kobiet nie ma wcale mężów.

Koniec.

— W zeszłym tygodniu byłem w Białych Piaskach na pogrzebie pani Wright. Mąż trupa był bardzo zmartwiony. Pani Linde mówi, że dziadek pani Wright kradł owce, ale Maryla powiada, że nie