Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jednak Diana, że z Anią w tej chwili o tem mówić nie należy.
— Ruby Gillis strasznie się lubiła śmiać, — wtrącił nagle Tadzio, który przez cały czas dreptał w milczeniu przy boku dziewcząt. — Aniu, czy w niebie też się będzie mogła śmiać? Chciałbym to wiedzieć.
— Sądzę, że tam też się będzie śmiała, — odparła Ania.
— Aniu, co ty mówisz? — zawołała Diana z wymuszonym uśmiechem.
— A czy sądzisz, Diano, że w niebie śmiać się nie wolno? — zapytała Ania z powagą.
— Nie... nie wiem, — wyjąkała Diana. — Ale tak mi się wydaje. Przecież nawet w kościele nie wolno się śmiać.
— Niebo wszakże nie jest kościołem, — odparła Ania.
— Gdyby tam było tak, jak w kościele, wolałbym już dostać się do piekła, bo kościół jest strasznie nudny, — zawołał Tadzio. — Chociaż zawsze pocieszam się nadzieją, że będę żył sto lat, jak pan Tomasz Blewett w Białych Piaskach. Pan Tomasz mówi, że żyje dlatego tak długo, bo pali dużo papierosów, a dym podobno zabija wszelkie bakterje. Aniu, czy ja też niedługo zacznę palić papierosy?
— Ja sądzę, Tadziu, że nigdy nie będziesz palił.
— A co będzie, jak mnie bakterje zabiją? — zapytał Tadzio, wznosząc oczy ku niebu.