Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, moja złota, — odparła Ania cicho.
— Wszyscy o tem wiedzą, — Ruby zaśmiała się z goryczą. — Tylko ja nie chciałam się do tego przyznać, bo... — wyciągnęła ręce błagalnie. — Ja nie chcę umrzeć! Lękam się śmierci!
— Dlaczego? — zapytała Ania ze spokojem.
— Boję się, że nie pójdę do nieba, Aniu... Jak myślę o tem, to ogarnia mnie dziwna tęsknota! Biblja mówi, że w niebie jest bardzo pięknie, ale przecież tam musi być zupełnie inaczej, niż tutaj.
Ani przyszła teraz na myśl pewna historia, opowiadana kiedyś przez Izabellę Gordon; była to historja jakiegoś starca, który w ten sam sposób się wyrażał o przyszłem życiu. Dawniej ta historja wydawała się Ani ogromnie zabawna, pamięta nawet, że obydwie z Priscillą śmiały się do łez. Teraz, słysząc to z ust Ruby wcale nie miała ochoty do śmiechu. Wydało jej się to raczej bardzo tragiczne i bardzo prawdziwe. Tak, w niebie musiało być inaczej, niż tutaj na ziemi. Ruby do innego życia była przyzwyczajona. Wesołość jej i beztroska nie nadawały się zupełnie do atmosfery niebiańskiej, żeby też móc jej teraz powiedzieć coś takiego, coby jej przyniosło ulgę.
— Mam wrażenie, — szepnęła po chwili wahania, — że dokładnie nie zdajemy sobie sprawy, czem jest właściwie niebo i jakie posiada ono znaczenie. Wątpię, czy jest tak inne, od życia na ziemi. Przypuszczam, że i tam dusze ludzkie mogą doznać prawdziwej szczęśliwości, chociażby pod tym względem, że mają możność naśladować Wszechmocnego. Nie powinnaś się lękać, Ruby.