Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo! — odparł Tadzio stanowczo.
— A teraz sumienie cię ukarało.
— A co to jest sumienie? Chciałbym wiedzieć.
— To jest coś takiego w tobie samym, co ci zawsze mówi, czy robisz źle, czy dobrze. Nie słyszałeś nigdy tego głosu?
— Owszem, ale nie wiedziałem co to jest. Może byłoby lepiej, gdybym wcale nie miał sumienia. Aniu, a gdzie jest to sumienie? Chciałbym wiedzieć. Może w brzuchu?
— Sumienie jest w duszy, — odparła Ania, zadowolona, że dookoła panowały ciemności, bo przecież w takim wypadku należy zachować powagę.
— Wątpię, czy potrafię go się pozbyć, — szepnął Tadzio z westchnieniem. — Aniu, czy powiesz o tem Maryli i pani Linde?
— Nie, mój drogi, nikomu nie powiem. Prawda, że żałujesz tych wszystkich brzydkich czynów?
— Naturalnie.
— I nigdy już nie będziesz tak postępować?
— Nie, ale... — Tadzio zamyślił się nagle, — mogę postąpić znowu źle tylko w inny sposób.
— Prawda, że nigdy nie będziesz mówił brzydkich słów, zawsze będziesz chodził do kościoła i nie będziesz kłamał?
— Nie, bo to się wcale nie opłaci, — rzekł Tadzio z przeświadczeniem.
— Dobrze, kochanie. Powiedz teraz Panu Bogu, że żałujesz swego postępku i poproś Go o przebaczenie.
— A ty Aniu, czyś mi przebaczyła?
— Tak, kochanie.