Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siała pozostać w domu. Bliźnięta tem samem miały dzisiaj reprezentować w kościele całą rodzinę, bo nawet Ania poprzedniego wieczora wyjechała do Carmody, aby spędzić ten jeden dzień w towarzystwie tamtejszych przyjaciół. Nadomiar wszystkiego, Maryla znowu dostała migreny.
Tadzio wolnym krokiem schodził po schodach. Tola oczekiwała go na ganku, ubrana poprzednio odświętnie przez panią Linde. Tadzio przy ubieraniu nie potrzebował niczyjej pomocy. Miał teraz w kieszeni centa na kwestę w szkole niedzielnej i oddzielnie pięć centów na kwestę w kościele. Pod pachą trzymał Biblję i kwartalnik kościelny dla dzieci. Umiał dzisiaj doskonale lekcje, a nawet treść katechizmu szumiała mu jeszcze w głowie. Czyż wczoraj nie przepędził całego popołudnia w kuchni z panią Linde na uciążliwem wkuwaniu się katechizmu? Dzięki temu był dzisiaj w doskonałym humorze i gotów był zmierzyć się nawet z najlepszym uczniem.
Gdy podszedł do Toli, pani Linde ukazała się na progu kuchni.
— Umyłeś się? — spytała ostro.
— Chyba to po mnie widać, — odparł Tadzio trochę niegrzecznie.
Pani Małgorzata westchnęła. Miała pewne podejrzenie co do czystości szyi i uszu Tadzia, ale patrzała na wszystko przez palce, wiedziała bowiem, że gdyby nawet chciała się przekonać, Tadzio uciekłby tak szybko, że w żaden sposób nie mogłaby go dogonić.
— Tylko zachowujcie się przyzwoicie, — ostrzegła raz jeszcze obydwoje. — Żebyście się przypad-