Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I chciałabyś swoje prace także drukować w „Kobiecie Kanadyjskiej“?
— Coprawda wołałabym w jakiemś większem piśmie. Zresztą zależy to od noweli, którą napiszę.
— A jaki byłby temat tej noweli?
— Teraz jeszcze nie wiem. Musiałabym dopiero o tem pomyśleć. Dla wydawcy treść jest bardzo ważną rzeczą. Obmyśliłam tylko nazwisko bohaterki. Pragnęłabym ją nazwać Awerylą Lester. Jak ci się podoba? Ale proszę cię, niech to zostanie między nami. Zwierzyłam się z tem tylko tobie i panu Harrisonowi. Przyznam, że pan Harrison niebardzo mnie do tego zachęcał. Twierdzi, że dzisiaj zbyt wielu ludzi usiłuje pisać i że ja po całym roku studjów powinnam być nieco mądrzejsza.
— A czy on się zna na tem? — zapytała Diana.
Zbliżywszy się do domu Gillisów, ujrzały wszystkie okna oświetlone, widocznie było tam dużo gości. W dużym salonie w jednym kącie siedział Leonard Kimball z Spencervale, a w drugim Maryś Bell z Carmody i obydwaj spoglądali na siebie niezbyt przyjaźnie. Pozatem po salonie kręciło się kilka rozbawionych młodych dziewcząt. Ruby, w białej sukni, z zarumienioną twarzą, śmiała się i mówiła głośno, a gdy nareszcie część gości już wyszła, Ruby zaciągnęła Anię do swego pokoju, pragnąc jej pokazać świeżo sprawione suknie.
— Mam nową niebieską jedwabną, ale uważam, że na lato jest trochę za ciężka. Niech sobie wisi do jesieni. Słyszałaś już pewno, że jesienią obejmę szkołę w Białych Piaskach. Czy ci się podoba ten kapelusz? Twój wczorajszy był naprawdę bardzo