Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ciszy, jaka zapanowała, nie pojmując, co się ze mną stało; dopiero cichym szeptem wytłomaczono mi wszystko, ale pełen otuchy nie rozbeczałem się jakoś. Na drugi dzień o wpół do ósmej rano poszliśmy do szkoły; dwóch starszych braci po odbytem przeegzaminowaniu nas przez gwardyana dnia poprzedniego, przeznaczeni byli do drugiej, ja zaś do pierwszej klasy; po mszy studenckiej udaliśmy się w ordynku do szkoły. Widok tylu naraz towarzyszów, gwar i hałas zajmowały mnie bardzo, wtem wszedł ksiądz profesor i cisza zapanowała jak w grobie. Siedzący z brzegów ławek uczniowie pozanosili jakieś książeczki przed profesora i ten z nich z nazwiska i imienia wywoływał uczniów, którzy występowali na środek; wniesiono ławkę i poczęła się operacya bicia w skórę; ksiądz batem, który z rękawa rewerendy dobył, wymierzał razy. Ale gdy posłyszałem i moje nazwisko wymienione, struchlałem cały, nie ruszałem się z miejsca, lecz mnie dostawiono przed ławkę, i za to, że u mnie znajdowało się to nieszczęśliwe signum (nota lingua), dostałem pięć potężnych batów. Tak tedy wstęp mój na pierwszej lekcyi szkolnej rozpoczął się plagami, ale że widziałem tylu towarzyszów mojej niedoli podległych temu samemu co i ja losowi, zapomniałem jakoś o doznanym bólu. Całą godzinę odbywały się podobne operacye, na następnej godzinie to samo; jednem słowem pokazało się później, że księża mało co uczyli, tylko bili a bili. Profesor zadawał jedynie w książeczce lekcyę, a starszy w ławce uczeń, audytorem zwany, przesłuchiwał; komu zapisał w książeczce scit, to dobrze, komu zaś nescit,