Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dząc, żeśmy go już życia pozbawili, uciekliśmy w przeciwną stronę ogrodu, przyrzekając sobie dochowania tajemnicy z dokonanego przez nas bohaterskiego czynu. Do kolacyi naturalnie borsuś nie stawił się podług swego zwyczaju; matka nasza skutkiem nieobecności faworyta była w nieswoim trochę humorze, ale nikt więcej tego jakoś nie zauważył. Na drugi dzień biedne stworzenie otrzeźwiwszy się trochę przez noc po odebranej łaźni, zbolałe, z opuchniętym łbem, przywlokło się pod okna sypialnego pokoju mojej matki; tam ledwie dysząc położyło się na ścieżce. Matka, odbywając ranną przechadzkę, napotkała swego ulubieńca w tym opłakanym stanie; w rozpaczy, zwoławszy swój fraucymer, kazała go przenieść do pokoju i domyślając się po widocznych śladach katastrofy, spirytusem zaczęła mu własnoręcznie otrzepywać rany i płatami owijać, objawiając swój żal i humor w najnieznośniejszy dla wszystkich sposób. Delikwent leżał na trawniku przed domem, niepodobny do boskiego stworzenia w zaimprowizowanym stroju, ledwo dychał.
Wieść o tej katastrofie faworyta rozbiegła się szybko we dworze, ale jakoś nikt nie podzielał smutku mojej matki; owszem, przy obiedzie każdy jadł z większym apetytem, mimo, że obiad przeszedł w milczeniu skutkiem bardzo złego humoru pani. Nad wieczorem biedny borsuś zdechł, a my ze strachem ponowiliśmy sobie przyrzeczenie milczenia o czynie naszym do grobowej deski. Po humorze ojca poznaliśmy, że był z tego wypadku zadowolony, lecz matka długo swego fawo-