Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dumny, że mi się to tak pięknie udało. Przy zwykłej lustracyi matczynej wysunąłem się naprzód nieco, by tem większe wywołać wrażenie. Matka zmierzyła mnie groźnym swym wzrokiem i po odbytej rewizyi rzekła:
— Pan Wincenty po obiedzie pójdzie ze mną do sypialnego pokoju.
Kontent byłem, że mnie tam przynajmniej w nagrodę piernik czeka; lecz matka zdjęła z gwoździa łokieć i porządnie mnie nim obiła, powtarzając za każdym razem:
— A nie psuj smarkaczu sukni, bo na nią pewno nie umiałbyś jeszcze zarobić!
Matka moja namiętnie lubiła psy i koty oraz wszelkie dające się przyswoić dzikie zwierzęta. Stworzenia te pieszczone i pielęgnowane były ze zbytkiem; każde miało swoje osobne w koszyku wysłane wygodnie legowisko, karmione do syta, więc obrzydliwie tłuste, nieprzywykłemu do tego sprawiały w pokojach nieznośne powietrze. Często chory faworyt taki do późnej starości pędził swój nieznośny żywot aż do zdechu; a było tego kilkanaście egzemplarzy.
Kasztelan nie znosił tego towarzystwa zwierząt, ale łagodny mąż cierpieć musiał; drażliwy był mianowicie na hałas, jaki swem szczekaniem sprawiały psy, gdy kto wchodził, szczególniej zaś odznaczały się tem tak zwane szpice. Pomiędzy faworytami w wielkich też łaskach był i przyswojony borsuk, borsuniem pieszczotliwie zwany; używał on wszelkiej swobody, wolno mu było chodzić po wszystkich pokojach, po ogrodzie, a za nieporządek nigdy nie był karany. Miał ten zmysł