Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi moich kochanych opiekunów, od których często go dostawałem, nieśmiało jeszcze i cichym głosem wyrzekłem:
— Wicuś.
— No, Wicusiu — rzekł ksiądz — opowiedz mi, czyś się może zabłąkał przypadkiem, jakim sposobem?
Powoli, przez wyrywane moje odpowiedzi, domyślił się proboszcz prawdy i widząc mnie już spokojniejszym, posadził na krześle, a tymczasem zaczął się naradzać ze swym organistą, co ze mną dalej począć? jak zatrzeć ten crimen, że targnął się na dziecko znanego w okolicy magnata, i długo się też nie mógł uspokoić. Po cichych szeptach ze swym w służbie Bożej pomocnikiem, postanowili, abym dnia tego jeszcze na plebanii pozostał, a nazajutrz zrana po mszy świętej miał mnie proboszcz odwieść do moich rodziców, skąd tak niespodzianie zniknąłem.
Zawsze jednak nie spuszczano mnie z oczu, abym i z plebanii nie drapnął.
Tymczasem we dworze w Płowcach wieść o zniknięciu mojem jeszcze się nie bardzo rozgłosiła; trzymana była w tajemnicy mianowicie przez pana dyrektora, którego pieczy powierzeni byli panicze. On bowiem właśnie tego wieczora, kiedym się ucieczką salwował, wybrał się był na umówionego z rezydentami ćwiczka i lampeczki, przykazawszy nam położyć się na spoczynek i oświadczając, że zaraz powróci. Ale partyjka, jak na nieszczęście, przeciągnęła się aż do rana, a powróciwszy z trochę zaprószoną głową chyłkiem do szkoły, nie spostrzegł, że mu jednego malca