Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXIX.

Koronacja.


O trzeciej z rana nastąpił pierwszy wystrzał armatni, który był znakiem, aby lud zbierał się w opactwie Westminsteru. Należało oczekiwać z godzin parę na przybycie króla. Ciekawi, których nie mała zebrała się liczba, kupowali jeden przez drugiego miejsca, byleby tylko widzieć bliżej królewską koronacją.
Pośród panujących ciemności, latarnie oświetlały galerje.
Olbrzymia sala opactwa całkowicie zasłana dywanami i najkosztowniejszemi tkaninami, przedstawiała iście widok imponujący, wspaniały.
Po bokach sali urządzono prowizoryczną galerję dla mieszczaństwa, w pośrodku sali miejsca dla pań i magnatów.
Na środku na niewielkim wzniesieniu pokrytem kosztownem suknem, umieszczono tron, do którego prowadzą cztery stopnie. Tak tron jak i podnóżek wybite złotą materją.
Wreszcie zaczyna świtać. Latarnie gasną. Światło dzienne zapanowywa nad nocnem. Dzień pochmurny, bez słońca.
Z wybiciem siódmej ukazuje się pierwsza milady w wspaniałym stroju.
Jeden z magnatów zbliża się ku niej. Inny wskazuje jej miejsce, które ma zająć. Podaje jej podnóżek, obok zaś kładzie koronkę, ze staroangielskim bowiem obyczajem zgodnie wszystkie milady i lordowie w chwili gdy na głowę króla kładą koronę, mają na swych głowach złote koronki.