Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/041

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    odmienić musi! Zacznę go uczyć, poczem wyleczę z choroby. Prędzej siebie dam zabić, niżeli jemu uchylić w czemkolwiek. Bardzom polubił tego dzielnego chłopca. Jak to on mężnie stawił czoło rozwścieczonemu tłumowi, jak patrzył nań, jakoby sam był królem.
    I nachyliwszy się po nad śpiącym, zaczął gładzić jego loki złociste. Chłopczyna zadrżał przez sen.
    — Ach! leży nieokryty, — rzekł Mayles — łatwo przeziębić się może!
    Napróżno szukając czegokolwiek do nakrycia chłopca, zdjął z siebie kaftan i owinął nim śpiącego.
    — Chłopca zabiorę i pojadę do mego ojca, — mówił Mayles do siebie — aby żył tylko, to nie odtrąci sierotki. Brat starszy Jan też serdecznie go przyjmie. Idzie jednak o Gwidona. Zawsze zły i podstępny, nie będzie śmiał przy mnie go skrzywdzić. Dziś jeszcze jedziemy. Czy tylko ojciec żyje... Lat siedm jak wieści z domu nie otrzymałem.
    Wszedłszy z jedzeniem sługa silnem trzaśnięciem drzwi zbudził chłopca, który, siadłszy na łóżku, zaczął przecierać oczy.
    Jakiś ty dobry, poczciwy! — zawołał książę, spostrzegłszy kaftan Maylesa, którym był nakryty, weź go i wdziej na siebie, już mi nie potrzebny!
    Podniosłszy się, podszedł ku umywalce, wyczekując.
    — Na co ty czekasz? — spytał Mayles zdziwiony.
    — Chcę się myć, — odpowiedział Edward.
    — Więc się myj!
    Chłopczyk stał jednak, jak wprzódy, nie ruszając się z miejsca, tupnąwszy dwukrotnie z gniewu.
    — Co ci się stało? — zapytał Mayles.
    — Nalej wody! — rozkazał mały królewicz.
    Uśmiechnąwszy się, Mayles zerwał się, podając wodę.