Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wierzę ci, biedny chłopczyno! — zawołał Mayles — mimo, iż mówisz od rzeczy. Bądź spokojny. Nie puszczę cię z tym łotrem, który cię obić postanowił. Pójdziesz wraz ze mną!
— Rozumie się, że tylko z tobą! — wołał chłopiec — do niego nie pójdę za nic w świecie! Znam dobrze jego złe serce.
— Poczekaj! zobaczymy! — zawołał Canty.
I po tych słowach rzucił się z całą zaciekłością na chłopca. Wtedy Mayles wyciągnąwszy długą swą szpadę, zawołał:
— Radzę rusz go tylko, a już ja cię nauczę!
Canty cofnął się kroków parę.
— Obroniłem wprzódy chłopczynę od tłumu wyrzutków i teraz nie pozostawię go również. Precz! mówię, pókiś jeszcze cały!
Canty cofnął się, a wymruczywszy groźby i przekleństwa, za chwilę znikł bez śladu.
Mayles wraz z chłopczyną weszli na trzecie piętro. Całem umeblowaniem pokoiku, do którego przybyli, były biedne połamane meble, oraz nędzny tapczan w kącie stojący. Dwie cienkie świece dopalały, się rzucając blask słaby i smutny w około.
Mały chłopczyna, jak wszedł, tak i padł na łóżko, ciężko oddychając. Nic dziwnego, od wczoraj nie miał nic w ustach.
— Mój drogi, — rzekł Edward, zasypiając, — obudź mnie jak tylko objad podadzą!
Poczem usnął od razu.
Mayles uśmiechając się, myślał sobie:
— Wyborny sobie ten chłopaczek! Położył się na cudzem łóżku, tak dobrze jak na swojem. Nazywa siebie księciem Walii. Biedny bezdomny włóczęga! Na swój wiek niemało otrzymał on kuksańców od losu i ludzi, po których teraz tak smaczno zasypia. Wszystko się jednak odmieni, tak,