Błysnęło — wino rozlało się, zajęło przestrzeń ogromną i wzdętym popłynęło strumieniem. Nagle posłyszał tuż koło siebie głos starego Różyca:
— Jaremo, czas!...
— Wszelki duch! — krzyknął przestraszony kowal.
Przetarł oczy — obejrzał się...
Cichy, samotny step był przed nim — czerwone słońce dotykało kraju ziemi, wilgotny powiew wiatru przynosił zdaleka zapach pól. Po chwili odezwał się dzwon cerkiewny, na nieszpór bijąc.
— Maryno! — krzyknął Jarema.
Z za węgła ukazała się przyzwana.
— Pan mnie woła!
Maryna wypatrzyła się na starego, nie rozumiejąc znaczenia słów.
Nagle przed chatą zadudniły kopyta końskie — młody Jan, syn teraźniejszego dziedzica a wnuk Kazimierza, stanął przed kowalem.
— Zdrów, Jaremo? — zawołał.
— A...a...a! — wybąknął stary, zdejmując powoli czapkę z osiwiałej głowy.
Młodzieniec zeskoczył z konia i ucałował w ramię dziada.
Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/017
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.