Szympans wyszczerzył do księżyca białe zęby i podrapał Hewę w plecy, co ją przejęło rozkoszą.
Księżyc przystanął i patrzył zdumiony.
— Ruja i porubstwo, — pomyślał.
Hewa zawracała do szympansa oczy, aż się w nim uradowała małpia dusza; więc za chwilę znikli w gęstwie cukrowej trzciny, nie zważając zupełnie na oko Opatrzności.
— Skandal! — mruknął księżyc i pogonił szukać Adama.
Adam siedział na chinowem drzewie i gryzł korę, bo czuł się trochę niezdrów.
— Adamie! Adamie!
— Co jest? Pozwól mi gryźć korę!
— Niewiasta twoja cię zdradza.
Adam przerwał kurację.
— Co takiego?
— Żona cię zdradza! Jest w cukrowej trzcinie ze starym szympansem!
Adam oszalał.
Skoczył z drzewa, wyrwał z korzeniem jakąś młodą jodłę i biegł wielkiemi krokami na pole.
— Aaaa! — ryczał jak hipopotam.
Wpadł w trzcinę i tłukł jodłą na prawo i lewo.
Aż ich wreszcie dopadł.
Szympans przerażony skoczył na najbliższe drzewo i uciekł w las, a niewiasta zemdlała.
Adam chciał się z początku powiesić, ale rano poszedł szukać Pana Boga.
— Gdzie jest Pan Bóg? — zapytał młodego Aniołka.
— Na zachodniej stronie raju, Adamie; łowi ryby w rzece.
Adam poszedł w tę stronę.
— Panie! — ryknął jak tur i zwalił się do nóg Pana Boga.
— Co ci jest Adamie? — rzekł dobrotliwy Pan Bóg — uważaj, bo mi muchy pognieciesz.
— Panie! W rozpaczy jestem. Niewiasta, którą mi dałeś za żonę, zdradziła mnie.
— Czy być może? Przecież was jest tylko dwoje.