Strona:Korczak-Bobo.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
169

modlitwy skrzydłem swem mnie okryje, utuli.

W godzinę później:
Mam uczucie, że umyślnie przesadziłem i niebezpieczeństwo i walkę z niem. Dziwny wiek, w którym dojrzałe myśli poplątane z dziecinnemi, a zupełnie uczciwe uczucia ubrane w obrzydliwą przesadę, wstrętną egzaltację i ohydną komedję.
Czego bo niema w tych kilku wierszach: morze, bestja, jęk, proch, piorun. Tyle hałasu niepotrzebnego, a w rezultacie pewnie będę miał polucję, bo już jej blizko dwa tygodnie nie miałem.
Nie napisałem w dodatku i połowy tego, co mi się po głupim łbie kotłowało, widocznie sam już uważałem, że za wiele tego dobrego. Więc był tam i obłęd z nieodzownemi kratami, i jęk mego dziecka, które mnie przeklina i społeczeństwa które mnie na sąd wzywa. Myślałby kto, że nowy potop. A tymczasem wszystko to można zamknąć w jednem zdaniu:
— Sztubak nie zrobił świństwa.
Ma słuszność panna Julja: jestem dzieweczką, pieszczotką marzeń, a nie mężczyzną.
Spalę do djabła ten błazeński pamiętnik, bo wpadnie jeszcze w czyje ręce.
Takby dobrze było, gdyby mnie kto