Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głupia powiadam, bo chociaż ładna i elegancka, jednak nie ma żadnej realnej wartości.
— W takim razie, mężu, dobrze się stało, żeśmy pierwsi zerwali, dziękuję ci z całego serca, żeś tak dobrze moją myśl zrozumiał.
To mówiąc, podała mu rękę, którą czuły małżonek skwapliwie do ust przycisnął, uśmiechając się z miną tryumfującego dyplomaty.
— Zawsze mówiłam, że to jeszcze niedowiedzione — rzekła pani Marya — i przyznaję, że byłam w błędzie. Opinia publiczna rzadko się myli, Dezydery jest skończony waryat!

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pan Dezydery odjechał raniutko; stary doktór towarzyszył mu do najbliższego lasku, zkąd miał pieszo powrócić. Przez drogę rozmawiali bezustanku. O uszy pocztyliona ciągle ubijały się wyrazy: komisya sanitarna, szpital, ogród miejski, skwer. Słyszał też pocztylion, że doktór obiecywał pisać często i obszernie.
W lasku pożegnali się; doktór pieszo powracał do miasta, a pan Dezydery dążył do stacyi, zkąd po gładkich szynach wolna droga, choćby na kraj świata.
Nad brudnym, odrapanym Piskorzewem świeciło jasne słońce, ku wielkiej uciesze dam i panien, które tego dnia zmobilizowały się i stanęły na stopie wojennej.
Ruch był ogromny, bieganina wielka. Tyle do zakomunikowania sobie wzajemnego, tyle nowości! Zerwanie małżeństwa, wyjazd Dezyderego, ofiarowanie tak pięknego budynku na rzecz miasta... tyle materyału do rozmowy, do krytyki, taka obfitość sensacyjnych wieści!!